Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
 Dokument bez tytułu
Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


terraexim


cenyrolnicze

 zuromin


polnet




Na południu Wielkopolski

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Karolem Krzyśków - specjalistą chorób świń.

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

Zaczynając pracę 8 lat temu jako samodzielnie praktykujący lekarz weterynarii zajmowałem się w równej mierze trzodą chlewną oraz bydłem. Obecnie zajmuję się prawie wyłącznie trzodą chlewną. Na ukierunkowanie mojej pracy zasadniczy wpływ miało ukończenie specjalizacji chorób trzody chlewnej pod przewodnictwem prof. Zygmunta Pejsaka – wybitnego specjalisty w dziedzinie hyopatologii oraz specyfika terenu Wielkopolski, w której pogłowie trzody chlewnej jest najwyższe w Polsce.

 

Z jakimi gatunkami zwierząt styka się Pan doktor w swojej pracy najczęściej?

Najczęściej zajmuję się trzodą chlewną, ale pod swoją opieką mam również kilka wielkotowarowych ferm bydła mlecznego. Zajmując się przede wszystkim trzodą chlewną, ale także innymi gatunkami, mam możliwość w praktyce wykorzystać i sprawdzić prawie całą moją wiedzę praktyczną i merytoryczną.

 

Na czym polega codzienna praca Pana doktora?

Na początku mojej praktyki weterynaryjnej leczenie stanowiło podstawę mojej pracy, a profilaktyka zajmowała jedynie nieznaczny odsetek. Obecnie proporcje te uległy zmianie: to właśnie profilaktyka, szczególnie w dużych gospodarstwach, znalazła się na pierwszym miejscu. Z roku na rok zmiana w kierunku profilaktyki jest coraz silniej zauważalna. Wpływ na ten stan mają przede wszystkim liczne szkolenia podnoszące świadomość hodowców oraz moja systematyczna praca.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

Struktura gospodarstw jest zróżnicowana, są to fermy średnio i drobnotowarowe (skala od 20 do 150 macior) z możliwością dalszego rozwoju. Mam pod swoim nadzorem również kilka dużych gospodarstw rolnych, w których prowadzony jest chów wolnostanowiskowy bydła mlecznego. Coraz mniejszy odsetek stanowią małe gospodarstwa przydomowe, w których utrzymywanych jest po kilka sztuk wszystkich gatunków zwierząt.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej w fermach, które Pan obsługuje?

Kilka lat temu największym problemem były biegunki prosiąt nowo narodzonych i w okresie okołoodsadzeniowym. Systematyczne wprowadzanie w życie wiadomości zdobytych w trakcie podyplomowych studiów specjalizacyjnych, takich jak: zasady profilaktyki, dezynfekcji, intensywnego i ekstensywnego żywienia oraz dobrostanu zwierząt pozwoliło na ograniczenie a w wielu przypadkach na wyeliminowanie wymienionych problemów.

 

W jaki sposób kontroluje Pan status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

Pełna kontrola statusu zdrowotnego zwierząt opiera się przede wszystkim o wnikliwie zebrany wywiad, częste przeglądy stada oraz znajomość źródła pochodzenia zwierząt. Dzięki ścisłej współpracy z hodowcami coraz częściej ustalanie statusu zdrowotnego fermy odbywa się w oparciu o wyniki badań anatomopatologicznych, bakteriologicznych, serologicznych i parazytologicznych.

 

Diagnostyczne badania laboratoryjne – współczesnemu lekarzowi weterynarii niewątpliwie ułatwiają podjęcie właściwej decyzji. Czy Pańscy hodowcy myślą podobnie? Czy chętnie korzystają z możliwości, jakie daje dzisiejsza diagnostyka laboratoryjna?

Coraz wyższa świadomość hodowcy, podnoszenie ich kwalifikacji poprzez szkolenia zewnętrzne i wiedzę przekazaną przez nadzorującego lekarza specjalistę spowodowało, że coraz częściej hodowcy wykorzystują możliwość kontroli zdrowotnej stada poprzez badania laboratoryjne. W wielu przypadkach jest to już własna inicjatywa hodowcy, który widzi wymierne korzyści wynikające z możliwości, jakie daje współczesna diagnostyka. Odpowiednio ukierunkowane i wcześnie przeprowadzone badania laboratoryjne bezpośrednio przekładają się na ukierunkowaną profilaktykę, czy skuteczną terapię, a w konsekwencji na wzrost rentowności hodowli.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

Specjalista to według mnie lekarz, dzięki którego wiedzy - zdobytej i przekazanej hodowcy - na pierwszy plan wysunął się monitoring i profilaktyka, a leczenie zwierząt zeszło na plan dalszy. To również menadżer, który razem z hodowcą ustala plan rozwoju hodowli, potrafi przewidzieć zagrożenia, minimalizuje straty i podnosi zyski.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej, jaką Pan prowadzi?

Przez pierwsze lata pracy bazowałem wyłącznie na wiedzy zdobytej na studiach i podczas krótkiej praktyki terenowej. Rozszerzenie tej wiedzy o niezbędne szczegóły merytoryczne i praktyczne zdobyte na studiach specjalizacyjnych pod przewodnictwem jednego z najlepszych światowych specjalistów prof. Zygmunta Pejsaka pozwoliło mi w pełni wykorzystać ją w codziennej praktyce i dało możliwość obserwacji czasem spektakularnych efektów.

 

Czy współpracuje Pan z innymi lekarzami weterynarii i lecznicami?

Ścisły kontakt utrzymuję z innymi specjalistami chorób trzody chlewnej, którzy są dla mnie wsparciem i źródłem wiedzy w trudnych przypadkach klinicznych. Ja sam podobne wsparcie stanowię dla lekarzy innych specjalności, którzy lecząc trzodę chlewna potrzebują specjalistycznej konsultacji.

 

Czy łatwo jest osiągnąć sukces w pracy lekarza weterynarii – specjalisty chorób świń?

W żadnej dziedzinie osiągnięcie sukcesu nie jest rzeczą łatwą. Droga do sukcesu prowadzi przez ciężką codzienną pracę, ciągłe szkolenia i naukę własną. O sukcesie można mówić wtedy, kiedy ta codzienna praca przynosi wymierne korzyści dla lekarza i hodowcy oraz udaje się ją połączyć z dalszą nauką i życiem prywatnym.

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

Satysfakcja zawodowa to dla mnie przede wszystkim: zdrowa świnka, zdrowe stado i zadowolony hodowca.

 

Proszę powiedzieć co uważa Pan doktor za swój największy sukces zawodowy?

Trudno mówić o sukcesie przy tak krótkim stażu pracy zawodowej. Na dzień dzisiejszy małymi sukcesami dla mnie są: trafne decyzje diagnostyczne i terapeutyczne, coraz większa ilość zadowolonych klientów, „uśmiechnięte” zdrowe świnki, możliwość ciągłego podnoszenia swoich umiejętności. Liczę na to, że każdy kolejny mały krok przybliża mnie do osiągnięcia prawdziwego sukcesu w hyopatologii.

 

Czy znajduje pan czas na odpoczynek, oderwanie się od obowiązków, hobby?

Staram się pogodzić pracę zawodową z życiem prywatnym i znaleźć choć trochę czasu na odpoczynek czy hobby. Co roku znajduję w okresie wakacyjnym przynajmniej dwa tygodnie na odkrywanie kolejnych „cudów świata”, a każdą wolną chwilę weekendową staram się poświęcić rodzinie.

 

 

pekol

Na Kaszubach

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Dariuszem Wajerem - specjalistą chorób świń oraz higieny pasz i prewencji weterynaryjnej.

 

Pochodzi Pan z województwa pomorskiego - gdzie dokładnie prowadzi Pan swoją działalność?

Urodziłem się w Kościerzynie, w środku województwa i centrum Kaszub, znam tutaj doskonale ludzi i teren, dlatego też nie wyobrażałem sobie innego miejsca na otworzenie praktyki weterynaryjnej. Właśnie mija 10 lat, od kiedy samodzielnie zająłem się leczeniem zwierząt, co oznacza, że prawie dwa lata po studiach przeznaczyłem na doskonalenie swoich wiadomości. Szlify zdobywałem głownie na stażu w Szwajcarii i Austrii. Dla porządku dodam, że jestem absolwentem ART w Olsztynie.

 

Proszę powiedzieć w kilku słowach jak funkcjonuje pańska lecznica?

Zasadniczą częścią mojej działalności jest sprawowanie opieki nad trzodą chlewną. Ze względu na umiejscowienie mojej praktyki są to gospodarstwa małe i średnie, chociaż od kilku lat zajmuję się też kilkoma dużymi fermami. Biorąc pod uwagę, że moja lecznica obejmuje swoim działaniem większość powiatów naszego województwa, większość dni spędzam w terenie u swoich Klientów. To przyczyniło się również do stałego wzmacniania składu osobowego mojej lecznicy i poszerzania grona współpracowników. Obecnie zatrudniam pięć osób, wśród których znajduje się fachowa „siła weterynaryjna” oraz doświadczony praktyk „żywieniowiec”. Pozostała część mojej działalności weterynaryjnej to pomoc doraźna i interwencje w nagłych przypadkach u wszystkich zwierząt gospodarskich. Zajmuję się także leczeniem zwierząt domowych, a dla zapewnienia kompleksowej obsługi otworzyłem sklep z podstawowym wyposażeniem zoologicznym.

 

Od kiedy zaczął się Pan zajmować trzodą chlewną „na poważnie”?

Było to na początku mojej działalności… Otrzymałem propozycję wykonania pewnych zabiegów chirurgicznych na dużym obiekcie i wtedy zetknąłem się właśnie z wielkotowarową hodowlą świń oraz wszystkimi jej problemami. Pomimo wielu problemów, praca ta dawała mi dużo satysfakcji, niestety wiedza wyniesiona z okresu studiów nie była wystarczająca. Zacząłem systematycznie jeździć na seminaria i konferencje naukowe związane z produkcją świń. Przełożyło się to na wyniki pracy i z każdym miesiącem zyskiwałem coraz więcej klientów na terenie Kaszub. Może to zabrzmi banalnie, ale zrozumiałem, że sukces hodowcy i lekarza musi opierać się na wzajemnym zaufaniu i zrozumieniu wszystkich problemów dotyczących produkcji świń.

 

Należy Pan do grupy lekarzy weterynarii, posiadających dyplom specjalisty chorób trzody chlewnej, czy pozyskane wiadomości udało się wykorzystać w praktyce?

Już podczas pierwszych zjazdów, zacząłem żałować, że tak późno zdecydowałem się na udział w specjalizacji. Po każdym kolejnym zjeździe moja wiedza wzbogacała się o wiele cennych informacji praktycznych, które sukcesywnie wprowadzałem do swojej praktyki. Udział w tych zajęciach sprawił mi wielką przyjemność. Uważam, że Pan profesor Zygmunt Pejsak, poza tym, że jest doskonałym naukowcem i praktykiem, posiada jednocześnie rzadki dar skutecznego przekazywania praktycznych wiadomości swoim młodszym kolegom.

 

W 2005 roku otrzymał Pan dyplom specjalisty higieny pasz i prewencji weterynaryjnej…

Tak, decyzję tę wymusiło życie, bowiem w swojej praktyce zajmuję się również doradztwem żywieniowym. Współpracuję z kilkoma firmami paszowymi. Specjalizacja u Pana profesora Macieja Gajęckiego poszerzyła moje wiadomości na temat żywienia różnych gatunków zwierząt, bezpieczeństwa wytwarzania, stosowania środków żywienia oraz zasad bioasekuracji w gospodarstwach rolnych prowadzących produkcję zwierzęcą.

 

Jest pan też lekarzem wyznaczonym przez Polski Związek Hodowców i Producentów Trzody Chlewnej POLSUS do badania i prowadzenia stad zarodowych, które chcą uzyskać certyfikat zdrowotny.

Od roku współpracuję z POLSUS-em, w tym czasie podjąłem także współpracę z kilkoma gospodarstwami i już trzy z nich otrzymały certyfikat zdrowotny. Cena sukcesu jest niejednokrotnie wysoka - w jednym z gospodarstw znajdujących się pod moją opieką, właściwie na samym początku współpracy podjęliśmy wspólnie z właścicielem decyzję o depopulacji stada. Właściciele tych hodowli zdali sobie sprawę, że ważna jest nie tylko praca hodowlana. Równie istotna jest bioasekuracja, odpowiednia kwarantanna, aklimatyzacja, żywienie i organizacja pracy. Stale prowadzona jest w tych gospodarstwach diagnostyka laboratoryjna, uwzględniająca także badania paszy. Również gospodarstwa prowadzące tucz towarowy decydują się na systematyczny monitoring stada, uwzględniający systematyczne wizyty, sekcje padłych zwierząt i diagnostykę laboratoryjną.

 

Proszę powiedzieć, jakie wyniki produkcyjne osiągają hodowle na Kaszubach?

Muszę stwierdzić, że dysproporcje są nadal duże, tak samo jak struktura naszych gospodarstw. Wielu hodowców specjalizujących się w hodowli trzody zauważa potrzebę systematycznej i planowej pracy, co polega na zmianie organizacji zarządzania stada, konsultacjach, ustawieniu programu profilaktycznego i jego korekty, w zależności od wyników laboratoryjnych oraz badań klinicznych. Mogę powiedzieć z pełną satysfakcją, że wielu moich hodowców przekroczyło próg 22 sztuk sprzedanych od lochy przy całkowitym zużyciu paszy 2,8 kg na 1 kg przyrostu.

Z moich doświadczeń wynika, że najszybszą i najtańszą metodą poprawy wskaźników ekonomicznych dla wielu hodowców jest poprawa organizacji rozrodu, czym chciałbym się w najbliższym czasie intensywnie zająć.

 

Na zakończenie naszej rozmowy zapytam o czas wolny... Czy ma Pan jakieś hobby, pozwalające oderwać się od trudów dnia codziennego?

 

Tak, wędkarstwo - w każdej postaci, niestety w najbliższym czasie moje hobby będzie musiało oddać pola nowej, kolejnej już specjalizacji – rozrodowi zwierząt.

 

 

pekol

Między Środą Wielkopolską a Śremem

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Jarosławem Janiakiem - specjalistą chorób świń.

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

 

Od 1998 roku prowadzę wspólnie z żoną praktykę weterynaryjną w Książu Wielkopolskim. W codziennej pracy mamy do czynienia ze zwierzętami gospodarskimi i towarzyszącymi. Ja jednak od samego początku postanowiłem ukierunkować się na mój ulubiony i dominujący w Wielkopolsce gatunek, tj. trzodę chlewną. W 2004 roku miałem zaszczyt odebrać dyplom specjalisty chorób trzody chlewnej, z rąk Pana Profesora Zygmunta Pejsaka. Zwierzęta towarzyszące to specjalność mojej żony.

 

Na czym polega codzienna praca Pana doktora?

Jak wcześniej wspomniałem istnieje w naszej praktyce pewien podział pracy. Wizyty u hodowców, z którymi współpracuję na zasadzie umowy, planuję w zależności od statusu zdrowotnego i wielkości stada. Wywiad i dokładna lustracja wszystkich sektorów fermy to początek wizyty. Praca moja polega głównie na monitorowaniu stanu zdrowotnego zwierząt poprzez badanie kliniczne, sekcyjne, serologiczne, bakteriologiczne, testy PCR oraz badania poubojowe zwierząt w rzeźni. Po wykonaniu niezbędnych badań w pobliskim laboratorium diagnostyki chorób świń w Gnieźnie ustalam program profilaktyczny i leczniczy. Jak na razie hodowcy bardzo sobie chwalą przyjętą przeze mnie kolejność postępowania; po prostu mamy efekty pracy, ja satysfakcję a rolnik zdrowe zwierzęta i jaśniejszą przyszłość.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

Dominują gospodarstwa indywidualne o zamkniętym cyklu produkcyjnym. Coraz więcej powstaje gospodarstw nastawionych na produkcję warchlaków lub tuczników. Pod względem ilościowym dominują gospodarstwa średnio i drobnotowarowe (20-600 sztuk macior). Pojawia się także wielu hodowców kupujących materiał w Danii czy Holandii – zwierzęta wprawdzie tańsze, lecz o zupełnie nieznanym statusie zdrowotnym – tu szybka i precyzyjna diagnostyka laboratoryjna ma największe znaczenie – bywa, że samochody – chłodnie z laboratorium jadą do hodowców i w nocy by na rano, na świeżo mieć wstępny wynik badania. Dobrze, że jest taka możliwość w Wielkopolsce.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej w fermach, które Pan obsługuje?

Jeżeli chodzi o problemy zdrowotne to najwięcej zachorowań występuje ze strony układu oddechowego. Nieodpowiednia bioasekuracja fermy oraz nieprzestrzeganie zasady „całe pomieszczenie pełne - całe pomieszczenie puste” sprzyja rozprzestrzenianiu się chorób. Na podstawie prowadzonego monitoringu zdrowotnego mogę powiedzieć, że najczęstszymi problemami zdrowotnymi są PRRS, choroba Aujeszkyego, mykoplazmoza, pleuropneumonia, streptokokoza, ZZZN, kolibakterioza, dyzenteria oraz adenomatoza. Są to problemy postrzegane głównie przez hodowców. Osobiście uważam, że istotnym, a często niedocenianym przez hodowców problemem, są zaburzenia w rozrodzie.

 

Diagnostyczne badania laboratoryjne – współczesnemu lekarzowi weterynarii niewątpliwie ułatwiają podjęcie właściwej decyzji. Czy Pańscy hodowcy myślą podobnie? Czy chętnie korzystają z możliwości, jakie daje dzisiejsza diagnostyka laboratoryjna?

Osobiście nie wyobrażam sobie diagnostyki bez wykonania badania laboratoryjnego. Dzisiaj diagnostyka laboratoryjna pozwala nam nie tylko stwierdzić dany patogen, ale także potwierdzić zasadność wykonywania szczepień, miejsca gdzie doszło do zakażenia, jakie grupy produkcyjne szczepić i kiedy szczepić. Odpowiednia ilość i jakość dostarczonego materiału do badań, pozwala precyzyjnie ustalić program profilaktyczny. Najlepszą efektywność prowadzonych programów profilaktycznych uzyskuję u hodowców, którzy zrozumieli konieczność laboratoryjnego diagnozowania chorób, ponieważ leczenie w "ciemno" jest nieopłacalne.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

Współpraca lekarza specjalisty i hodowcy powinna opierać się zasadach partnerskich. Tylko obustronne zrozumienie przyniesie satysfakcję z wykonanej pracy lekarzowi i hodowcy.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej, jaką Pan prowadzi?

Akademickie przygotowanie do wykonywania w praktyce zawodu lekarza weterynarii jest przygotowaniem czysto teoretycznym. Dlatego bardzo cenię sobie dwuletnie podyplomowe studia specjalizacyjne w Puławach, oraz konferencje naukowe, organizowane przez Profesora Zygmunta. Pejsaka. Zdobyta wiedza dodaje pewności w rozwiązywaniu codziennych zmagań związanych z produkcją trzody chlewnej.

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

Trafne diagnozy oraz zadowolony hodowca współpracujący ze mną w czasie dobrej i złej koniunktury produkcyjnej.

 

Dziękując za rozmowę życzę celnych diagnoz i wiele satysfakcji z pracy w tym pięknym zakątku Polski.

 

pekol

Na granicy Kielecczyzny i Małopolski

 

Wywiad z lekarzem weterynarii Stanisławem Pędziwiatrem - specjalistą chorób świń

 

Jest Pan jednym z kilkudziesięciu specjalistów chorób świń w Polsce. Czy w codziennej praktyce weterynaryjnej zajmuje się Pan wyłącznie trzodą chlewną?

Jeszcze 10 lat temu w swojej praktyce lekarskiej zajmowałem się wszystkimi gatunkami zwierząt. Ostatnie 15 lat w naszym kraju zaowocowało ogromnymi zmianami. Zmienił się również obraz polskiej wsi. Powstające nowe duże podmioty gospodarcze, w tym wielkie fermy przemysłowe świń, wymusiły na nas - lekarzach weterynarii - ścisłą specjalizację. Choć w moim najbliższym otoczeniu, w promieniu kilkunastu kilometrów, istniały gospodarstwa drobnotowarowe, do których obsługi specjalizacja nie była mi potrzebna, widząc to, co się dzieje, podjąłem decyzję o studiach podyplomowych. Podjąłem decyzję trafną, bo wkrótce i w mojej okolicy, również przy moim udziale, zaczęły powstawać duże gospodarstwa hodowlane i wiedza nabyta w czasie studiów podyplomowych bardzo się przydała.

 

Z jakimi gatunkami zwierząt styka się Pan doktor w swojej pracy najczęściej?

Mogę powiedzieć, że 90% moich codziennych zajęć zawodowych zajmuje trzoda chlewna. Z uwagi na to, że jesteśmy rodziną weterynaryjną – syn specjalizuje się w rozrodzie zwierząt i chorobach koni, synowa w małych zwierzętach, przypada mi czasem w trakcie ich nieobecności załatwić przypadki „z ich podwórka”.

 

Na czym polega codzienna praca Pana doktora?

Moja codzienna praca nie ogranicza się tylko do praktyki weterynaryjnej. Prowadzimy rodzinną firmę Wet-Rol i zatrudniamy kilka osób. Zajmujemy się działalnością z zakresu kompleksowej obsługi rolnictwa hodowlanego, zaopatrzeniem w pasze, urządzenia hodowlane, materiał hodowlany – jestem dealerem loszek PIC, prowadzimy doradztwo hodowlane i szkolenie hodowców, kojarzymy związki i grupy hodowców trzody chlewnej, organizując i ułatwiając sprzedaż prosiąt i tuczników. Ponadto posiadamy stację produkcji nasienia knurów i prowadzimy sprzedaż nasienia tych zwierząt. To wszystko sprawia, że mój dzień pracy rozpoczyna się wieczorem poprzedniej doby, kiedy to planujemy zajęcia na dzień następny. Bardzo dużą część „dobo-pracy”, bo to nie jest tylko dzień pracy, stanowią rozmowy telefoniczne z moimi klientami. Dzwonią hodowcy, nawet z odległych zakątków kraju, którzy chcą się czegoś dowiedzieć, poradzić, umówić. Rozwój telefonii komórkowej i poczty elektronicznej sprawił, że człowieka wszędzie znajdą i nawiążą z nim kontakt. Dwa dni w tygodniu przeznaczam tylko na obsługę najbliższego terenu, a są to m.in. nadzory nad skupem i ubojem zwierząt. Nadzory weterynaryjne i badanie mięsa czyni moją pracę zawodową bardziej kompletną i to zarówno w aspekcie diagnostyki chorób, jak i kontroli jakościowej w sensie doboru odpowiednich krzyżówek świń. Przy tej okazji mam możliwość testowania nasienia naszych knurów.

 

Jak wygląda struktura gospodarstw na terenie, w którym Pan pracuje?

Struktura wsi północnej Małopolski to stosunkowo duże rozdrobnienie gospodarstw, ale też szybkie zmiany na rzecz specjalizacji produkcji. Powstaje coraz więcej średnich gospodarstw hodowlanych w przedziale 30-100 loch. Hodowcy otwierają się na unowocześnienie produkcji, zaczynają korzystać z programów pomocowych UE, jednym słowem, wieś zaczyna przypominać kształt wsi towarowej.

 

Z jakimi problemami najczęściej borykają się hodowcy trzody chlewnej w fermach, które Pan obsługuje?

Tak się składa, że od kilku miesięcy nie mam większych problemów zdrowotnych w obsługiwanych fermach. Chcę tu jednak zaznaczyć, że z chwilą uruchomienia własnej stacji produkcji nasienia knurów w roku 2002 postanowiłem zająć się fermami średnimi, które w Polsce posiadają bardzo duże rezerwy produkcyjne i są wdzięcznym dla mnie tematem. Ponieważ swoją przygodę z fermami zaczynałem w większości przypadków od początku ich powstania, mógłbym ułożyć pewną chronologię zdarzeń chorobowych. Otóż na początku były problemy z biegunkami, zwłaszcza wczesnego okresu życia prosiąt, z którymi można uporać się stosunkowo najłatwiej, a efekty pracy dla lekarza są bardzo widoczne. Gorzej jest z chorobami układu oddechowego, które pojawiają się w późniejszym okresie istnienia fermy, a zwalczanie ich trwa o wiele dłużej i wymaga dużej wiedzy i doświadczenia od lekarza i pełnego zrozumienia przez hodowcę. Do niepokojących zjawisk w hodowli świń muszę zaliczyć nawrót choroby nosoryjowej, która dosyć szybko rozprzestrzenia się w wielu gospodarstwach hodowlanych, dlatego uczulam hodowców, aby przy zakupie zwierząt hodowlanych i warchlaków do tuczu przestrzegali zasad bioasekuracji.

 

W jaki sposób kontroluje Pan status zdrowotny zwierząt w obsługiwanych chlewniach?

Stan zdrowotny fermy oceniam przede wszystkim według dokumentacji fermowej, oceny klinicznej istniejących zwierząt, badań laboratoryjnych i badań poubojowych.

 

Diagnostyczne badania laboratoryjne – współczesnemu lekarzowi weterynarii niewątpliwie ułatwiają podjęcie właściwej decyzji. Czy Pańscy hodowcy myślą podobnie? Czy chętnie korzystają z możliwości, jakie daje dzisiejsza diagnostyka laboratoryjna?

Diagnostykę laboratoryjną wykorzystujemy w stanach trudnych, w uciążliwych przypadkach chorobowych, przy małej skuteczności leczenia. Dla bezpieczeństwa produkcji uważam, że monitoring zdrowotny stada w oparciu o badania laboratoryjne powinien być prowadzony systematycznie szczególnie w fermach, gdzie bioasekuracja stada nie jest najlepsza. Zdecydowana większość właścicieli ferm „oszczędza” na badaniach laboratoryjnych. Uważam, że diagnostyka laboratoryjna i inseminacja świń to dwie dziedziny, które będą mieć w Polsce coraz większe znaczenia, są tu bardzo duże możliwości i jeszcze większe rezerwy. W dzisiejszych zagrożeniach chorobowych, przy stosowaniu przerzutów zwierząt udział diagnostyki laboratoryjnej jest koniecznością. W tym miejscu wypada powiedzieć, że diagnostyka laboratoryjna w fermach drobiowych znalazła większe zastosowanie, aniżeli w hodowlach świń.

 

Jak postrzega Pan rolę specjalisty chorób świń we współczesnej medycynie weterynaryjnej?

Rolą współczesnego specjalisty chorób świń jest utrzymanie takiego statusu zdrowotnego fermy, aby przy minimalnych nakładach finansowych, właściciel, czyli hodowca osiągnął maksymalne zyski z zachowaniem zasad produkcji bezpiecznego dla konsumenta mięsa. Dlatego lekarz obsługujący fermę powinien mieć kompletną wiedzę z zakresu techniki i technologii produkcji oraz weterynarii.

 

Czy wiedzę zdobytą w ramach kształcenia podyplomowego można wykorzystać w takiej praktyce weterynaryjnej, jaką Pan prowadzi?

Nie wyobrażam sobie pełnej współpracy z hodowcami bez kształcenia podyplomowego, które trwa permanentnie. Pan prof. Pejsak zadbał o to, aby lekarze kończący specjalizację nie kończyli jej z chwilą zdania egzaminu, lecz mieli kontakt i dostęp do bieżącej wiedzy. Spotykamy się kilka razy w roku na różnego typu sympozjach, wystawach hodowlanych, zjazdach koleżeńskich, otwarciach tak bardzo potrzebnych jak chociażby laboratorium San-Vitu w Gnieźnie. Mogę powiedzieć, że ta specjalizacja jest kontynuowana ciągle. Lekarze, którzy nie kontynuują jej wypadają z rynku i dołączają do grupy lekarzy „uniwersalnych”.

 

Czy współpracuje Pan z innymi lekarzami weterynarii i lecznicami?

Współpraca lekarza specjalisty z innymi lekarzami czy lecznicami jest w fazie dojrzewania. Na tym etapie, na którym jesteśmy dzisiaj bardzo trudno jest mówić o szczerej bezinteresownej współpracy. Dotyczy to lekarzy wolnej praktyki, ale głównie lekarzy inspekcji weterynaryjnej. Logika i pragmatyzm hodowlany nie zawsze idą w zgodzie z polskimi przepisami. Jeśli do tego dołożymy kwestie ambicjonalne, nierówność materialną zainteresowanych podmiotów, pychę lub głupotę, czy nadmierną zachłanność wówczas możemy powiedzieć, że tej współpracy nie ma. W moim przypadku mogę powiedzieć, że mam umiarkowane doświadczenie w tej materii.

 

Czy łatwo jest osiągnąć sukces w pracy lekarza weterynarii – specjalisty chorób świń?

Na sukces w pracy składa się szereg czynników, takich jak zdrowie, kompetentne przygotowanie zawodowe, walory osobiste (wygląd, pracowitość, obycie międzyludzkie), dobry teren (wdzięczny klient)... Jeśli do tego dołożymy jeszcze szczęście - możemy powiedzieć, że odnieśliśmy sukces. Dobrze byłoby, aby ten sukces zawodowy obejmował wszystkie sfery życia człowieka a więc moralną, materialną i rodzinną. Trzeba powiedzieć, że zazwyczaj sukces współcześnie pracującego lekarza weterynarii nie jest ani łatwy ani wieczny. Trzeba zachować dużo pokory i umiejętnie wysłuchiwać każdego potrzebującego.

 

Co dostarcza Panu najwięcej satysfakcji zawodowej?

Powiem coś, za co wielu posądzi mnie o brak szczerości, ale ci, którzy mnie znają, tak nie pomyślą: „Cieszę się, kiedy komuś pomogę”. Mój sukces zawodowy jest sukcesem rolnika – hodowcy i odwrotnie. Jestem szczęśliwy, że wykonuję taki zawód, w którym mogę realizować się pomagając potrzebującym. Mam pełną świadomość tego, jak wiele mamy jeszcze do zrobienia my lekarze weterynarii. Polska wieś również ta nie fermowa potrzebuje dobrych i kompetentnych lekarzy weterynarii. Mamy bardzo dużo do nadrobienia. Podniesienie wiedzy rolniczej, a hodowlanej w szczególności, może dać bardzo poważny impuls do rozwoju polskiej wsi. Musimy przekonać naszych polityków, aby pieniądze przeznaczone na oświatę rolniczą trafiały również do tych, co krzewią wiedzę dzisiaj za darmo.

 

Proszę powiedzieć, co uważa Pan doktor za swój największy sukces zawodowy?

Najtrudniej jest oceniać siebie, bo ponoć jesteśmy najlepsi. Nie lubię na takie pytania odpowiadać. Ale skoro zastało mi ono zadane to powiem, że z punktu widzenia lekarskiego moim osiągnięciem zawodowym było opracowanie 23 lata temu metody leczenia tężca u koni. Udało mi się wyleczyć z tej nieuleczalnej choroby większość przypadków, szczególnie koni młodych. Obecnie w mojej okolicy konie na owies zostały zastąpione końmi mechanicznymi, a ja zająłem się organizowaniem hodowców trzody chlewnej. Zorganizowanie grup producentów trzody chlewnej na terenie rozdrobnionej Małopolski dało mi wielką satysfakcję osobistą, zwłaszcza, że w połowie lat 90-tych, kiedy rozpoczynałem pracę nad organizowaniem tychże grup, nikt nie wierzył w sukces.

 

Czy znajduje Pan czas na odpoczynek, oderwanie się od obowiązków, hobby?

Urlopów dłuższych niż tydzień nie byłbym w stanie wykorzystać. Korzystam z aktywnego wypoczynku, dużo podróżuję po Polsce i Europie. Moje hobby sportowe to tenis. Natomiast ulubionym moim zajęciem w wolnych chwilach jest ogród i kontakt w roślinami, szczególnie winoroślą. W miarę upływu lat odczuwam coraz bliższą łączność człowieka z przyrodą. Harmonia świata roślin i zwierząt i obecność w tym świecie człowieka jest dla mnie coraz bardziej fascynująca.

 

Serdecznie dziękuję za rozmowę.

 

 

pekol

Od lat zajmuje się świniami

 

Wywiad z panią dr Iwoną Stankiewicz, specjalistą chorób trzody chlewnej

 

Proszę powiedzieć parę słów o sobie.

 

- Od dwudziestu kilku lat mieszkam i pracuję w Olecku, w województwie warmińsko-mazurskim. W 1989 r. odeszłam z lecznictwa państwowego i od tego czasu prowadzę własną lecznicę. Obecnie zatrudniam czterech pracowników: jednego lekarza weterynarii, dwóch techników i pracownicę administracyjną.

 

Czy oprócz świń zajmuje się Pani doktor innymi gatunkami zwierząt?

 

- Zajmuję się tylko i wyłącznie trzodą chlewną. Lecznica nasza współpracuje z gospodarstwami mającymi więcej niż 60 macior w cyklu zamkniętym lub sprzedającymi ponad 1000 tuczników rocznie, a więc są to średnie i duże fermy. Większość „naszych” ferm znajduje się w województwie warmińsko-mazurskim i podlaskim, ale pracujemy również z gospodarstwami z terenu województwa mazowieckiego i lubelskiego.

 

Dlaczego zajmuje się Pani doktor tylko leczeniem świń, czy inne gatunki zwierząt są mniej interesujące?

 

- Na początku lat dziewięćdziesiątych uznałam, że aby być dobrym lekarzem należy się specjalizować w jednej wąskiej dziedzinie – wybrałam zatem trzodę chlewną jako gatunek wiodący dla mojej działalności. Postęp w wiedzy lekarsko-weterynaryjnej jest tak duży, że nie można znać się na wszystkim. Do tego należy dodać bardzo istotny element: na przestrzeni ostatnich lat zwiększyły się wymagania hodowców w stosunku do lekarzy weterynarii, zmieniła się specyfika chowu i hodowli trzody chlewnej oraz pojawiły się nowe rasy świń, narażone na infekcje szczepami drobnoustrojów chorobotwórczych występujących w polskich fermach.

 

Na czym polega codzienna praca Pani doktor?

 

- Zanim odpowiem na to pytanie chciałabym podkreślić jeden z najważniejszych elementów mojej pracy z hodowcami trzody chlewnej. Trzeba mieć świadomość, że bez osiągnięcia pewnego poziomu jakości produkcji w fermach trzody chlewnej nie ma mowy o sukcesie ekonomicznym, zarówno hodowcy, jak i lekarza weterynarii. Mam tu na myśli takie podstawowe wskaźniki jak chociażby:

 

skuteczność wyproszeń nie niższa niż 80%,

 

 

 

czas trwania tuczu do 175 dnia życia,

 

 

 

liczba sprzedanych rocznie tuczników od statystycznej maciory powyżej 19 zwierząt. Jeżeli do tego dodamy, że ani hodowca ani lekarz nie ma wpływu na wysokość ceny sprzedaży świń to staje się oczywiste, że moim zadaniem, jak i również hodowcy, jest systematyczne obniżanie kosztów produkcji. Moja praca w ponad 50% polega na ingerowaniu w procesy produkcji. Następne około 20% to immuno- i chemioprofilaktyka a pozostałe 10-15% to leczenie. I tu muszę powiedzieć, że konieczność wprowadzenia leczenia uważam zawsze za swoje niepowodzenie lub raczej, że dałam się przechytrzyć chorobie.

 

Na czym polega ingerencja w proces produkcji trzody chlewnej?

 

- Staram się zawsze przekonać hodowcę, że lepsze wyniki i tańszym kosztem osiąga się polepszając dobrostan zwierząt niż wydając pieniądze na leki. W praktyce sprowadza się to do tego, że:

 

 

 

najwięcej czasu poświęcam na szkolenie pracowników fermy obsługujących sektor krycia oraz porodówki,

 

 

 

we współpracy z firmą paszową obsługującą dane gospodarstwo staram się dopasować system i jakość żywienia do warunków panujących w fermie, trzeba bowiem zdawać sobie sprawę, że zupełnie inaczej żywi się zwierzęta chore inaczej zaś zdrowe. Jak żywić zwierzęta zdrowe wszyscy doskonale wiedzą, bo o tym piszą podręczniki - a jak żywić chore bądź te pozostające w nienajlepszych warunkach?

 

 

 

zachęcam hodowców do drobnych remontów a czasami nawet do przebudowy fermy,

 

 

 

często zmieniam organizację pracy w fermie poprzez wprowadzanie stałych procedur postępowania.

 

A co z profilaktyką i leczeniem?

 

- Największe problemy zdrowotne w fermach to choroby układu oddechowego i krwotoczne enteropatie. Część tych chorób można ograniczyć poprzez przerwanie łańcucha zakażeń, a więc działania czysto organizacyjne, polegające na uniemożliwieniu zakażania się zwierząt młodszych od starszych. Niestety nie zawsze to wystarczy i wtedy potrzebne jest wprowadzenie odpowiedniej profilaktyki. Do ustalenia wieku i grupy zwierząt, które zostaną poddane rutynowym zabiegom profilaktycznym najczęściej potrzebne są szczegółowe badania laboratoryjne. Nie zawsze badanie kliniczne i sekcyjne jest wystarczające, tak więc w zależności od stanu zwierząt wykonuję profile serologiczne, badania bakteriologiczne czy testy PCR. Prawda jest taka, że najczęściej dopiero po otrzymaniu wyników tych badań dokładnie wiem, kiedy i jak następuje zakażenie danym patogenem w fermie. Pozwala mi to na wprowadzenie immuno- lub chemioprofilaktyki wyprzedzającej w najkorzystniejszym czasie moment zakażenia. Jeżeli chodzi o leczenie, to tak jak już wspomniałam, uważam je za klęskę. Na zakończenie dodam, że tylko dobra współpraca i wzajemne zaufanie między hodowcą a lekarzem może przynieść wymierne efekty.

 

Co w pracy zawodowej stwarza Pani doktor najwięcej kłopotów, nastręcza trudności?

 

- Wstyd to powiedzieć, ale w ostatnich kilkunastu miesiącach najwięcej kłopotów dostarczają mi ciągłe zmiany naszych legislatorów i władz. Jako przykład podam rozporządzenie Ministra Rolnictwa dotyczące prowadzenia dokumentacji weterynaryjnej z 28.04.04 r., wchodzące w życie z dniem wstąpienia Polski do Unii Europejskiej a zmieniające rozporządzenie z końca roku 2002.

 

Czy prowadzenie prawidłowej dokumentacji weterynaryjnej jest trudne? Na czym ono polega?

 

- Nie mogę powiedzieć żeby było to trudne. W sumie czynności są bardzo proste, ale tych dokumentów jest dużo i pochłania to mnóstwo czasu. Ideą tej dokumentacji jest takie prowadzenie leczenia oraz apteki, żeby w każdej chwili można było określić gdzie został kupiony oraz zużyty dosłownie każdy gram czy mililitr środka farmaceutycznego. Niewątpliwie celem tego jest ochrona zdrowia i życia konsumenta produktów pochodzenia zwierzęcego. Sądzę, że żaden lekarz nie ma wątpliwości, co do słuszności tak prowadzonej dokumentacji. Uważam, że mieliśmy co najmniej 4 lata na to, żeby się do tego przygotować. Kiedy jednak w Polsce najpierw wydaje się jedno rozporządzenie a następnie w ciągu kilkunastu miesięcy zmienia się je i wyznacza tylko 3 dni do realizacji – to pojawiają się uzasadnione trudności - nie widzę bowiem możliwości natychmiastowej zmiany programu komputerowego, przestawienia pracowników, itd.

 

Co pomaga Pani doktor w codziennej pracy?

 

- Przede wszystkim bardzo sobie cenię współpracę z kolegami – lekarzami weterynarii z całej Polski, którzy tak jak ja, są absolwentami pierwszego studium specjalizacyjnego z zakresu chorób trzody chlewnej. Wymieniamy miedzy sobą wiedzę, w dalszym ciągu razem się kształcimy oraz organizujemy wspólne wyjazdy szkoleniowe za granicę.

W mojej pracy także bardzo mi pomaga współpraca z Państwowym Instytutem Weterynaryjnym w Puławach, a szczególnie z Panami: profesorem Zygmuntem Pejsakiem – kierownikiem Zakładu Chorób Świń oraz docentem Tomaszem Stadejkiem – adiunktem w tymże Zakładzie. Poza tym muszę powiedzieć, że mam dobrych współpracowników w lecznicy. Pracujemy razem od wielu lat i jestem zadowolona z ich fachowości oraz technicznych umiejętności.

 

Czy ma Pani jakieś hobby, które pozwala oderwać się od pracy?

 

- Tak, wędkarstwo. Nie mam wprawdzie za dużo czasu, ale jak tylko zaczyna robić się ciepło to każdą wolną chwilę staram się spędzić nad wodą.

 

Jak w tym roku spędzi Pani wakacje?

 

- Zaplanowałam sobie w tym roku niestety krótki urlop. W połowie czerwca jadę na 8 dni do Finlandii na ryby. Będę wędkowała na Bałtyku 60 km na zachód od Helsinek. Następnie w połowie lipca chciałabym spędzić jeden tydzień z rodziną na wczasach w Polsce. Na więcej niestety w tym roku nie mam czasu...

 

Dziękuję za rozmowę i poświęcony mi czas, życzę powodzenia i dalszych sukcesów we współpracy z hodowcami trzody chlewnej

 

 

Pekol

Bieżący numer

Sklepik internetowy