Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
 Dokument bez tytułu
Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


terraexim


cenyrolnicze

 zuromin


polnet




Magdalena Kozera

Uniwersytet Przyrodniczy w Poznaniu

 

 

O ubezpieczeniach w rolnictwie raz jeszcze…

 

Parafrazując starą pieśń błagalną można by rzec: od powietrza, gradu, ognia i wody racz nas zachować Panie. Nawet najbardziej wierzący, ale racjonalny człowiek od razu dopowie: przezorny zawsze ubezpieczony. Zatem dlaczego tymi przezornymi tak często nie okazują się rolnicy?

 

Minął ponad rok od katastrofalnej powodzi, która spowodowała straty szacowane na 12 mld zł. Były one związane w przeważającej części ze zniszczeniem infrastruktury, ale dotyczyły też rolnictwa. Zniszczone zostały uprawy, zbiory i zapasy surowców i pasz, ucierpiała też produkcja zwierzęca. Do tego Polskę dosięgły zarówno spóźnione, silne przymrozki jak i gradobicia czy trąby powietrzne. Ich skutki szacuje się na kolejne miliony złotych, a rzeczywiste efekty często przerastają wyobrażenia. Każda klęska, plaga czy zdarzenie losowe ma to do siebie, że przykuwa uwagę mediów na pewien czas. Poszkodowani znajdują się nagle w świetle fleszy, w centrum uwagi ciekawskich i często tendencyjnych dziennikarzy. Potem następuje cisza – już nie ta „przed burzą”, ale ta znacznie głębsza „po”. Życie wokół biegnie dalej, a poszkodowany pozostawiony sam ze swoją klęską ma do wyboru poddać się, albo zebrać to co zostało, zacząć wszystko od nowa. Żeby wybrać tę drugą drogę, potrzeba nie tylko samozaparcia, ale przede wszystkim zaplecza finansowego i materialnego.

 

Wydawać by się mogło, że logicznym, a zarazem skutecznym rozwiązaniem tego problemu jest właściwe „zarządzanie ryzykiem”. Oznacza ono z jednej strony rozpoznanie i oszacowanie go, a z drugiej, podjęcie określonych działań zaradczych i ich bieżącą kontrolę. Można podejść do tego w sposób aktywny – analizując przyczyny i dążąc do ich zniwelowania albo w sposób pasywny – zabezpieczając się przed ewentualnymi stratami (gromadząc rezerwy na pokrycie ewentualnych strat). Działając aktywnie do dyspozycji gospodarującego są: działać prewencyjnie w celu zapobiegania wystąpieniu zjawiska, unikać wystąpienia ryzyka (czasem wiąże się to z zaniechaniem prowadzenia działalności), różnicować produkcję albo podzielić się ryzykiem z innymi podmiotami, w tym z ubezpieczycielem. Te same środki ma do dyspozycji prowadzący gospodarstwo rolne, niezależnie od kierunku produkcji.

 

Tymczasem praktyka z wielu przyczyn zdaje się dość daleko odbiegać od teorii. Można przecież ładnie naukowo stwierdzić, że rolnictwo charakteryzuje i od zawsze charakteryzowało sie „wysoką ekspozycją na niszczące działanie zjawisk atmosferycznych”. Skoro nie można ich uniknąć, a zniwelować wpływ można tylko w bardzo niewielkim stopniu, to każdy racjonalnie myślący rolnik, szacujący ryzyko związane z rozpoczęciem produkcji w tym dziale, uznałby ją za zbyt ryzykowną, a przez to mało atrakcyjną. A jednak rolnicy od wieków produkują, unowocześniają produkcję, wdrażają postęp biologiczny, techniczny i technologiczny, organizacyjny i społeczno-ekonomiczny. Ponoszą zatem znaczne nakłady, oczekując ich zwrotu po zakończonym procesie produkcyjnym, który w rolnictwie na ogół trwa dłużej niż w innych rodzajach działalności. Od wieków też istnieje system ubezpieczeń związanych z rolnictwem (w Polsce jego początki szacuje się na XV-XVI wiek). Co więcej, przez wieki miał on charakter dobrowolny, chociaż władcy wprowadzali często ulgi podatkowe, przywileje lub dary dla pogorzelców i powodzian.

 

 

 

 

 

Bieżący numer

Sklepik internetowy