Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!
 Dokument bez tytułu
Strona wykorzystuje pliki cookies, jeśli wyrażasz zgodę na używanie cookies, zostaną one zapisane w pamięci twojej przeglądarki. W przypadku nie wyrażenia zgody nie jesteśmy w stanie zagwarantować pełnej funkcjonalności strony!


terraexim


cenyrolnicze

 zuromin


polnet




Piotr Kołodziejczyk, Iwona Stankiewicz, Marian Porowski, Karol Wierzchosławski, Marek Michalski, Marek Wałachowski

 

Pomór kontratakuje

 

No i stało się. Dwadzieścia ognisk u świń i 111 przypadków u dzików. Wszystko zaczęło się w lutym 2014 r. od znalezionego w lesie zamarzniętego dzika, u którego w badaniach w PIWet potwierdzono obecność wirusa afrykańskiego pomoru świń (ASF) w tkankach.

 

Jeszcze na spotkaniu w hali Arena w Łodzi podczas targów Ferma Świń i Drobiu (luty 2014 r.) naukowcy przekonywali, że ASF u dzików nie ma większego znaczenia, bo wszystkie zakażone dziki wkrótce po infekcji muszą zdechnąć. A zatem wirus ma małe szanse na przetrwanie, a jeśli nawet zakazi inne dziki, to te też przecież też muszą zdechnąć. Jeden z wybitnych specjalistów chorób świń stwierdził tego dnia, że największy autorytet w sprawie zwalczania pomoru w Europie profesor Jose Manuel Sanchez – Vizcaino z Hiszpanii wypowiedział się na spotkaniu z lekarzami weterynarii, które odbyło się poprzedniego dnia, że musimy natychmiast w Polsce zlikwidować produkcję świń najlepiej tak 100 km od naszej wschodniej granicy, w głąb kraju. Wszyscy zareagowaliśmy zdumieniem, mimo zdawania sobie sprawy z powagi sytuacji. I co? I cisza! Przez długi czas choroba obchodziła się z nami bardzo łagodnie. Niespotykanie łagodnie. Te trzy pierwsze ogniska u świń, w stadach liczących kilka osobników musiały się przydarzyć. Dla wszystkich nas było jasne, że świnie zostały zakażone, a wektorem zakażenia był człowiek pozbawiony PODSTAWOWEJ umiejętności obsługiwania zwierząt. TO ZNACZY ZMIEŃ BUTY WCHODZĄC DO CHLEWNI. Dla epizocjologa sprawa była jasna, że to człowiek dostarczył wirusa do chlewni. Stało się wówczas również jasnym, że te najmniejsze chlewnie, pozbawione jakichkolwiek zasad bioasekuracji i obsługiwane przez nieświadomych zagrożenia ludzi, będą w najbliższej przyszłości źródłem zakażenia dla kolejnych, powiązanych stad zwierząt, jak i dla wolno żyjących dzików. Mimo tego, przez półtora roku nie stało się nic wielkiego!

 

Bieżący numer

Sklepik internetowy